Baśń o Kościanych Słonikach

W pewnej wiosce w dżungli, żyła mała dziewczynka. Miała wesołe usposobienie i umiała zaśpiewać wiele pięknych piosenek. Mieszkała w chatce z mamą i tatą, i zajmowała się wszystkimi tymi sprawami które często zajmują małe, wesołe dziewczynki na całym świecie. Można więc zastanowić się, dlaczego opowiadam Ci o niej, skoro nie różniła się wiele od nich wszystkich? Oczywiście, mam w tym swój cel, a także i przyczynę, którą zaraz poznasz.
Powodem mojej opowieści, było z pozoru mało istotne zdarzenie, na które wielu mogłoby nie zwrócić uwagi. Otóż, w dniu swych dziewiątych urodzin, dziewczynka obudziła się rano w swoim łóżku i zauważyła, że tuż obok jej poduszki leży figurka małego słonika. Figurka była wykonana z błyszczącej, kremowej kości, tak dokładnie, iż bez trudu można było zauważyć wszystkie szczegóły: miniaturową trąbę, kły i uszy, a nawet oczka i cienki, podobny do sznurka, ogon. Dziewczynka wzięła zwierzątko do ręki i wodziła po nim długo palcem ciesząc się drobiazgowością jego wykonania i gładkością kości. Pomyślała, iż to któreś z rodziców musiało dać jej tak piękny prezent. Później schowała słonika pod poduszkę i pobiegła zajmować się innymi sprawami. W ciągu dnia jednak, kilka razy przypominała sobie o nim i chciała zapytać rodziców o jego tajemnicze pojawienie się. Oni jednak wydawali się zbyt zajęci i zaaferowani czymś, czego zupełnie nie rozumiała. Poinformowali ją, iż właśnie została zaręczona z mężczyzną z innej wioski. Dziewczynka nie wiedziała co to znaczy zaręczony, ani dlaczego miałoby ją to w ogóle interesować, więc szybko zapomniała o całej sprawie.
Jak wielkie było jednak jej zdziwienie, gdy na drugi dzień rano ujrzała drugiego słonika, dokładnie w tym samym miejscu! Był tak samo misterny, błyszczący i zgrabny jak pierwszy i wydawał się spoglądać na nią ciekawie. Dziewczynka schowała go także pod poduszką, obok drugiej figurki i zajęła się wymyślaniem imion dla swoich nowych, miniaturowych przyjaciół. I stało się tak, iż od tego dnia, dziewczynka codziennie znajdowała jednego słonika, tuż obok swojej poduszki. Wszystkie chowała oczywiście pod nią, lecz wkrótce miała ich ogromnie dużo, że powoli przestawały się tam mieścić. Martwiło ją to trochę, bowiem nie chciała pogubić słoników. Z drugiej zaś strony, w jakiś dziwy sposób czuła, że nikt nie powinien o nich wiedzieć. To był jej mały sekret i wydawało jej się, że słoniki byłyby smutne, gdyby go kiedyś komuś zdradziła.
Pewnej nocy nie mogła zasnąć, rozmyślając nad ich tajemniczym pojawianiem się i tym, co z nimi zrobić. Księżyc zaglądał ciekawie do jej pokoiku przez niewielkie okienko, malując wydeptaną, glinianą podłogę w srebrne rozbłyski. Dziewczynka przewracała się na łóżku niespokojnie i wydawało jej się, że słoniki także nie mogą zasnąć. W pewnej chwili więc podniosła poduszkę i spojrzała na nie. Figurki leżały obok siebie świdrując ją swymi małymi oczkami i dziewczynka miała wrażenie, że na coś czekają. Zapytała więc:
– Może chcecie się pobawić ze mną? Jeśli obiecacie, że będziecie grzeczne, moglibyśmy wyjść na zewnątrz…
Na te słowa słoniki nagle ożyły i zaczęły zeskakiwać na podłogę. Ich oczka błyszczały teraz naprawdę, a małe trąby zwijały się i rozwijały. Za ich pomocą jęły wspinać się na promień księżyca i wdrapywać się po nim za okno. Dziewczynka bardzo się zdziwiła i pobiegła zobaczyć co stanie się dalej z jej małymi przyjaciółmi. Trochę się także bała, że słoniki odejdą tak samo tajemniczo jak się pojawiły. Wdrapała się więc na parapet i wyjrzała przez okno. Zobaczyła wtedy, iż na zewnątrz dzieją się naprawdę dziwne rzeczy! Bowiem gdy tylko wydostały się na zewnątrz, czarodziejskie słoniki zaczęły zmieniać swoje kształty i rozmiary. Niektóre z nich stały się wielkie jak domy lub obłoki, inne zaś potężne niczym góry, przysłaniając gwiazdy. Niektóre stały się z kolei wielkości motyli i fruwały dookoła na lekkich, przeźroczystych i jakby szklanych skrzydłach. Inne wspięły się na drzewa by buszować wśród liści, lub zanurkowały w strumieniu, by gonić się wśród kamieni. Dziewczynka patrząc na to wszystko śmiała się i klaskała rękami. Lecz nagle przypomniało jej się, że może obudzić rodziców, ucichła więc i zaczęła nasłuchiwać uważnie. A jednak pomimo harmideru jaki towarzyszył pojawieniu się czarodziejskich stworzeń, pomimo tego, iż jedne z nich buczały jak wielkie, miedziane trąby, inne zaś dźwięczały wesoło uderzając o siebie szklanymi skrzydełkami – wioska spała jak zaklęta. I nie obudził się w niej nikt, aby zobaczyć cudowne widowisko. Nikt, oprócz małej dziewczynki, która stała bosymi stopami na parapecie i podziwiała to wszystko. A gdy słoniki rozbiegły się wśród trawy, łąki zakwitły tysiącami wonnych kwiatów. A gdy zagłębiły się w gęstwinie dżungli, drzewa i krzewy obrodziły owocami. A gdy zanurzyły się w strumieniu wypełnił się on setkami ryb a woda w nim stała się nad wyraz słodka. Aż w końcu świt zarumienił niebo na wschodzie, słoniki zaś wspięły się na parapet i zamieniły w małe kościane figurki. Dziewczynka pozbierała je wszystkie i ukryła ponownie pod poduszką.
Tego ranka nowy słonik nie pojawił się obok jej poduszki. Ale dziewczynka nie zmartwiła się z tego powodu. Wiedziała już bowiem czego pragną jej mali przyjaciele i co zrobić, aby byli szczęśliwi. Ludzie we wsi obudzili się jak zwykle, razem ze słońcem. Ujrzeli dookoła siebie owocujące drzewa, kwitnące łąki i strumienie pełne ryb i ucieszyli się wielce. Z radością wychwalali bogów dziękując im za te dary, nikt jednak nie wiedział naprawdę, iż pojawiły się one za przyczyną małej dziewczynki i jej tajemniczych figurek.
Od tej pamiętnej nocy, gdy tylko księżyc zaglądał do jej pokoiku dziewczynka wypuszczała swoich przyjaciół na zewnątrz. Czasami wymykała się też wraz z nimi, aby śpiewać im w świetle księżyca. Czarodziejskie słonie akompaniowały jej wtedy:  niektóre buczały na trąbach, inne zaś dźwięczały skrzydełkami lub świergotały jak świerszcze. Nikt z ludzi we wsi nie zbudził się nigdy, podczas tych nocnych harców. Jednak gdy wstawali co rano, zastawali obfitość ryb, owoców i wszelkiego pożywienia, które dawała ziemia. Gleba stawała się także coraz bardziej żyzna i wkrótce wszyscy mówili, że wieś cieszy się łaską bogów. I wszystko to trwało tak długo, aż małą dziewczynka powoli stała się młodą kobietą. Jednak nie przejęła się tym zbytnio zachowując swoje radosne usposobienie i wiarę w rzeczy cudowne.
– Czas już byś wyszła za mąż – rzekła jej matka w dniu jej szesnastych urodzin. – jesteś zaręczona i nie możemy zwlekać dłużej.
– Ale ja nie chcę wychodzić za mąć i wyjeżdżać stąd! – odpowiedziała dziewczyna. – Byłam dla was zawsze dobrą córką i kocham tą ziemię. Nie każcie mi wychodzić za zupełnie mi obcego człowieka!
– To już postanowione – odrzekła na to matka. – Twój ojciec dał słowo, a ty masz obowiązki wobec swojego ojca i kasty. Twoje nieposłuszeństwo okryłoby rodzinę hańbą. Zrobisz tak, jak ci każemy, bowiem tak należy postąpić w tej sytuacji.
Dziewczyna zrozumiała wtedy, że nie ma wiele do powiedzenia w tej sprawie.

Minęło kilka dni i nadszedł dzień ślubu. Ludzie złowili wiele ryb i zebrali wiele owoców z drzew. Narwali wonnych kwiaty z łąk i przystroili nimi długie stoły. Później ucztowali długo i weselili się, bowiem córka najznamienitszego wojownika we wsi wychodziła dziś za mąż. Nikt jednak nie pytał jej samej jak się z tym czuje. Ona zaś uśmiechała się, bo wszyscy kazali jej się uśmiechać. Wewnątrz jednak czuła wielki smutek i osamotnienie. Kobiety spakowały jej dobytek do kufra, by służba jej męża mogła zanieść go do nowego domu. Ona sama jednak wzięła ze sobą tylko kościane słoniki zawinięte w kawałek starego sari. A gdy dopełniły się obrzędy ślubne i wesele zakończyło się, udała się z nieznanym sobie człowiekiem, do nowej wsi i do nowego domu. Tam zamieszkali w pięknym pałacu, o wiele większym niż jej poprzednia chata. A jej mąż zwykł przechwalać się przed wszystkimi, iż ma żonę z wsi, która cieszy się błogosławieństwem bogów i dzięki temu sam także je otrzyma. Poza tym jednak nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi.
Aż do czasu pewnej nocy, gdy przyszedł do jej łoża i położył się obok, mówiąc:
– Czas już abyś spełniła swój obowiązek, kobieto. Należysz do mnie i uczynisz co zechcę.
Sięgnął jedną ręką pod poduszkę i zawołał po chwili:
– Co to jest? – po czym wyciągnął spod niej kilka kościanych słoników – Zaprawdę, powinnaś przestać bawić się zabawkami! To nie jest coś, co przystoi dorosłej niewieście i mojej żonie! – zawołał i wyrzucił słoniki na podłogę. Po czym sięgnął ku niej i złapał ją za włosy. Dziewczyna próbowała się bronić, ale jej mąż był o wiele silniejszy i ponownie odkryła, że nie ma w tej sprawie zbyt wiele do powiedzenia.

Rano pozbierała słoniki płacząc i owinęła je w kawałek starego sari. Następnie ukryła je pod łóżkiem i szepnęła:
– Tylko wy mi zostaliście, moi mali przyjaciele. Jak jednak będę mogła bawić się z wami, gdy mój mąż okazał się takim brutalem i egoistą? Doprawdy, chciałabym, aby wszystko było tak jak dawniej.
Jej łzy skapywały na figurki, one jednak nie mogły zrobić nic, by jej pomóc. Za dnia bowiem były tylko małymi zabawkami z kości i nie miały żadnej mocy.

Nastały teraz mroczne i smutne dni, i dziewczyna straciła wiele z wrodzonej sobie wesołości. Jej mąż odwiedzał ją tylko w nocy, nie dbając zupełnie o jej zdanie – za dnia zaś pozostawiał ją samą sobie i nie interesował się jej samopoczuciem. Większość problemów zwykł rozwiązywać siłą, więc szybko nauczyła się być mu posłuszną, choć jej serce nie zgadzało się z jego pragnieniami. Aż kiedyś, pewnej nocy gdy spał tuż obok, a ona łkała cicho bojąc się go obudzić, ujrzała w wąskim okienku srebrny refleks księżycowego światła. Wstała wtedy cicho i sięgnęła pod łózko, gdzie wśród kurzu, leżały jej kościane słonki, owinięte w stare sari. Północne okno nie dawało zbyt wiele blasku, jednak po łunie na niebie poznała, iż księżyc musi być w pełni. Cicho, aby nie budzić męża wymknęła się z pokoju i zbiegła po schodach. Niepostrzeżenie, niczym zjawa, przemknęła między uśpionymi domami, aż przeszła przez bramę wsi i stanęła przed ciemną ścianą dżungli. Cienie między gałęziami obserwowały ją ciekawie, gdy biegła wśród drzew i wielkich paproci. W końcu stanęła na niedużej polanie, otoczonej przez duszny, zielony mrok. Tutaj położyła niesione zawiniątko i ostrożnie odkryła jego zawartość. A gdy księżyc padł na małe, kościane słoniki, one ożyły ponownie. I przeniknięte czarodziejską mocą jedne stały się duże niczym domy lub obłoki, inne zaś potężne niczym góry przysłaniając gwiazdy. Niektóre stały się wielkości motyli i fruwały dookoła na lekkich, przeźroczystych i szklanych skrzydełkach. Inne wspięły się na drzewa by buszować wśród liści, lub zanurkowały w strumieniach, by gonić się wśród kamieni. Dziewczyna uśmiechnęła się wtedy i radość na nowo zagościła w jej sercu. Jakże odległe wydało jej się wszystko, co ostatnio przeżyła! Czując się na nowo wolna, choć przez chwilę, zaczęła śpiewać dla swoich przyjaciół. A oni towarzyszyli jej dmąc w potężne trąby, świergocąc jak świerszcze i dźwięcząc skrzydełkami. Gdziekolwiek zaś dotarła ta pieśń działy się cuda nad cudami! Nocne kwiaty przecierały oczy ze zdumienia napełniając dżunglę swoją wonią. Drzewa wydały owoce: słodkie i pachnące jak nigdy, a strumienie i jeziora napełniły się błyszczącymi rybami, których łuski migotały srebrzyście w promieniach księżyca.

Mąż dziewczyny obudził się leżąc samotnie na łóżku i poczuł gniew. Zawołał żonę, lecz odpowiedziała mu tylko cisza. Zaklął wtedy i rzekł:
– Gdzie też podziewa się ta kobieta? Na pewno zdradza mnie korzystając z osłony nocy, z którymś z moich braci. Ladacznica! Zaprawdę nie można już zaufać nikomu, nawet we własnym domu! Odnajdę ją i ukażę odpowiednio za to nieposłuszeństwo.
I w gniewie wielkim wybiegł z domu, na ulicę. Zaczął wołać i szukać swej żony, lecz odpowiedziała mu tylko cisza – wieś bowiem spała jak zaklęta. Mężczyzna wybiegła więc przed bramę, a wtedy usłyszał niesiony z dala wiatrem śpiew. Rozpoznał w nim głos swojej żony i zawołał:
– Słyszę cię, latawico! Zaraz gorzko pożałujesz swojej zdrady!
Zaślepiony przez swoją zazdrość wbiegł do dżungli i skierował się ku polanie, na której siedziała dziewczyna. W swym wzburzeniu nie widział latających dookoła czarodziejskich słoników, ani nie słyszał ich świergotu. Nie czuł przecudnej woni kwiatów ani też dbał o cudowną muzykę, która brzmiała wśród liści. Dostrzegał jedynie tą, która jak wierzył zdradziła go. Stanął więc przed nią pełen złości i krzyknął:
– Tutaj jesteś, niewierna suko! Gdzie jest twój kochanek? Zabiję go na twoich oczach, a ciebie zamknę na zawsze, w najciemniejszej celi mojego pałacu!
– Uspokój się mężu – powiedziała dziewczyna. – Nie widzisz, że nikogo nie ma tutaj ze mną? Jestem tu sama i nie masz powodów do zazdrości…
– Co więc robisz tutaj sama, w dżungli? – zawołał mąż. – czy mam uwierzyć, że oddaliłaś się ode mnie bez mojego pozwolenia?
– Mam dość ciebie i wypełniania twojej woli! – zawołała dziewczyna. – Tak bardzo chciałabym żebyś zniknął i żeby wszystko było jak dawniej!
– Nic już nie będzie jak dawniej! – zaśmiał się wtedy mężczyzna. – Wiedz, że nawet gdybym ja zniknął pozostałoby jeszcze moich sześciu braci. Któryś z nich musiałby wtedy ciebie poślubić, gdyż tak każe nasz obyczaj. A teraz przestań już opowiadać te brednie i chodź ze mną do domu!
To mówiąc podniósł rękę, aby uderzyć ją w twarz. W tym momencie jednakże z lasu wyszedł wielki słoń, schwycił go swoją trąbą i cisnął nim o ziemię, o skałę i o drzewo, tak, iż połamał mu wszystkie kości, a krew trysnęła z ciała na wiele metrów wkoło. Dziewczyna zapłakała z radości widząc, jak jej ciemiężyciel leży martwy. Zaraz jednak zmartwiła się ponownie, przypomniała sobie bowiem jego ostatnie słowa.
– Co teraz pocznę ze sobą? – szepnęła. – Wszakże posiada on jeszcze swych sześciu braci i obyczaj będzie nakazywał mi poślubić któregoś z nich! Och, czyż nie ma z tej sytuacji wyjścia innego niż śmierć?
Chciała zerwać się z miejsca, ale poczuła iż nie może się poruszyć. Spojrzała wtedy na siebie i ujrzała ze zdumieniem, iż jakaś moc czarodziejska zmieniła ją w biały kamień. A gdy świt zaróżowił niebo na wschodzie, magiczne słonie powróciły do niej, ułożyły się wkoło niej i zamieniły na powrót w małe, kościane figurki.

Ludzie we wsi wstali rankiem i zdziwili się wielce widząc wkoło taką obfitość kwiatów, owoców i wszelkich dóbr, którymi darzyła ich natura. Pomyśleli wtedy, iż prawdą okazały się słowa ich przywódcy, o tym, iż jego żona sprowadzi na nich błogosławieństwo. Tłumnie pośpieszyli do pałacu, aby wyrazić swą wdzięczność. Nie znaleźli tam jednak nikogo, a służba także nie wiedziała, gdzie się podział ich pan. Zaczęli więc szukać na okolicznych polach i w dżungli, aż znaleźli dziwny biały kamień na polanie. Kamień podobny był do siedzącej kobiety, a wkoło niego leżały małe figurki kościanych słoników. Powierzchnia głazu jednak pokryta była bryzgami krwi, a dalej leżało zmiażdżone ciało zaginionego.
– Cóż to jest? – zawołał jeden z jego braci – Wszakże nie było tego tutaj wcześniej! Musiała wydarzyć się tu jakaś tragedia! Niechybnie to sprawka sił nieczystych, duchy dżungli pragną nas zamordować!
Zebrani spojrzeli po sobie trwożnie. Wtedy jednak spomiędzy drzew wyszedł mądry starzec, który mieszkał w okolicy wiodąc żywot pustelnika. Zebrani pokłonili się mu, a on rzekł:
– Nie lękajcie się, dobrzy ludzie. Ten kamień jest bowiem wcieleniem samej Bogini, której obecność obdarzy was błogosławieństwem. Ten, którego ciało tutaj widzicie był głupcem, uzurpującym sobie prawo do czegoś, czego otrzymać nie mógł. Wyciągnijcie mądre wnioski z jego błędów, abyście nie musieli ich po nim powtarzać. Teraz zaś biegnijcie chyżo do swych domów, przynieście kwiaty i kadzidła aby oddać cześć tej, którą tu gościcie!
I ludzie ze wsi posłuchali mądrych słów starca, czyniąc tak, jak im nakazał. Zapalili wiele wonności wokół świętego kamienia, przystroili go kwiatami i zaśpiewali wiele pięknych pieśni. Zebrali także kościane słoniki i ustawili z szacunkiem je na kolanach posągu.

Pamiętali jednak także o cenie, którą musieli zapłacić aby mogli ujrzeć magię, która działa się wciąż wkoło nich. Dlatego podczas każdej pełni kamień spływał świeżą krwią.  Później zaś, gdy wracali do domów po ceremonii ofiarnej, słyszeli dobiegający z daleka kobiecy śpiew. Żaden z nich jednak nie miał w sobie śmiałości, aby zawrócić i zakłócić misterium tej chwili. Wiedzieli przecież także że sen, który przyjdzie tej nocy pokrzepi ich siły, a gdy wstaną dnia następnego, ziemia wkoło nich będzie kwitnąć i owocować, radując się błogosławieństwem Bogini. Tylko stary mędrzec nie spał w czasie tych magicznych nocy i tylko on widział czarodziejskie słoniki i słyszał pieśń zamienionej w kamień dziewczyny. Uśmiechał się wtedy do siebie, bowiem wiedział, że niektóre cuda mogą przetrwać jedynie w ukryciu, z dala od świata ludzkich praw i ograniczeń…

19 responses to “Baśń o Kościanych Słonikach

  1. Piękne… Zauważyłem że im więcej Twoich prac czytam, tym bardziej się niecierpliwię czekając na następną.

    Pozdrawiam!

    • Cieszę się i chciałbym zadowolić Twoje oczekiwania – niestety wena nie zawsze sypie się jak z rękawa. Wiele prac wymaga czasu a i natchnienie pojawia się niezależnie od mojej woli. Mam jednak nadzieję, iż mnie nie opuści. 🙂

  2. a ja myślałam, że baśń mówi o uczuciach ziemskich, a nie baśniowych. U mnie pojawiły się łzy wzruszenia – tylko łzy radości ze śmierci męża tyrana zakłóciły to wzruszenie… Dalej znowu było nastrojowo i rajsko. Pozdrawiam Autora i Jego Wenę:).

  3. Przepiękna baśń. Pomaga spojrzeć szerzej na dobro tego świata i na zło, które w nim czyha. Treść jednak pomaga nam zachować świadomość Źródła wszystkiego, co nas otacza. Małe słoniki są dziećmi jednego z wcieleń Wielkiej Bogini, Matangi, która jawi się jako wielka słonica, dająca dobrobyt. Na dowód tego, ludzie z wioski winni oddawać jej cześć i składać ofiary w podzięce. Żadne zło nie ujdzie bezkarnie, jak i nie ominie najbardziej niewinnych i prawych istot (dziewczynka). Jednakże cierpienie jest jakby ofiarą, i będzie zawsze nagrodzone. Bogini jest szczodra ale i bezlitosna dla tych, co świadomie błądzą i wybierają ciemną stronę życia.

    • Dokładnie. Sam byłem zaskoczony dość sensem i treścią tej opowieści. Jak mówiłem zjawiła się ona w moim życiu jako sen. Miałem trochę oporów by ją spisać, lecz z drugiej strony czułem, ze powinienem. Jest w niej coś pierwotnego, wzorzec, który powraca do źródła i uzdrawia. Pisząc ją chwilami miałem łzy w oczach.

    • Dodam jeszcze, że baśń bardzo ciekawa.
      To przemienienie kobiety w kamień przyciąga moją uwagę.
      Ta tajemnica nocy jest też interesująca i wciągająca.

      • Dziękuję. Lubię pisać baśnie. Taki trochę drugi biegun mojej działalności twórczej (obok koszmarnych wierszydeł oczywiście) 😉
        Sam motyw przemiany kobiety w kamień jest dość popularny w literaturze: zaczynając od Owidiusza, czy biblijnej żony Lota, a kończąc na opowieściach ludowych (u nas szczególnie popularny bywa w baśniach z Pomorza Zachodniego), był powielany i wykorzystywany w sztuce przez wielu artystów. Symbolika jego jest jednak na tyle złożona, że sądzę, iż pomimo popularności nie stracił nic ze swej głębi i można jeszcze wykorzystać go jeszcze w niejeden sposób. 😉

    • Dość odległe skojarzenie, jak dla mnie. 😉
      Zresztą zabawny był ten teledysk, bo ta panna jakoś strasznie starała się w nim spaść. Chyba za stary jestem na ten new metal. 😉

  4. Podoba mi się taka szczera reakcja- interpretacja… :):):)
    Może trochę odległe skojarzenie.
    W baśni kobieta zamienia się w kamień, a w piosence pojawiają się słowa o przebudzeniu i o krążeniu krwi w żyłach. Piosenka jest w pewnym sensie o przywróceniu życia, bo miłość jest tą siłą, z której czerpiemy właśnie siłę. 🙂
    Nie tylko mam na myśli miłość, która łączy na przykład kobietę i mężczyznę.
    Pisząc o miłości mam na myśli taką wewnętrzną siłę, która daje nam motywację do odkrywania i działania, i wchodzenia w relacje ze światem.

    Poza tym mi akurat podoba się muzyka. 🙂

    • U mnie znajdziesz głownie szczere reakcje i interpretacje. 😉
      Rozumiem o czym mówisz, pisząc o miłości – ja także postrzegam ją bardziej jako pewnego rodzaju siłę kosmiczną. Mógłbym ją opisać jako przepływ Światła pomiędzy różnymi istotami. Myślę, że prawdziwą Miłość zawsze da się rozpoznać – niezależnie od formy jaką przybiera ona w relacjach poszczególnych jednostek.

      Mi zresztą także podoba się muzyka, może po prostu jednak nie ten szczególny rodzaj. Niemniej de gustibus non est disputandum. 😉

  5. Wiesz, jeśli chodzi o tę konkretną piosenkę, to podoba mi się w tej chwili i czuję, że mogłabym do niej zatańczyć- taka inspiracja.
    Czy będzie mi się podobała jutro, nie wiem 🙂

Dodaj odpowiedź do Magda Anuluj pisanie odpowiedzi