Baśń o Kowalu i Gwieździe

Był sobie bezkresny ocean. Nikt nie wiedział, czy gdzieś się zaczyna i nikt nie podejrzewał, by gdziekolwiek się kończył. Na oceanie wznosiła się niewielka wyspa. A na wyspie stała samotna chatka. W chatce zaś mieszkał kowal, który był najlepszym kowalem na świecie.

Prawda to, był najlepszy. I gdy to mówię, to wiem, co mówię. Przyjaźnił się z ogniem i potrafił z nim rozmawiać, a płomienie nie śmiały parzyć jego dłoni. Metale z którymi pracował brał zaś wprost z świateł niebieskich. Złoto brał z promieni słońca, srebro z blasku księżyca a inne kruszce czerpał z lśnienia planet i gwiazd, odbijających się w morskiej toni. I umiał wykuć wszystko co zapragnął: ptaki, które śpiewały ludzkim głosem, łodzie, które mknęły po falach, kwiaty, które zdawały się jak żywe i latarnie, które nigdy nie gasły. Zaś największym jego skarbem, największym dziełem jakie kiedykolwiek stworzył, był pierścień przecudnej roboty, w którym lśniła jedna tylko perła. A takie światło w sobie skrywała, takie wody, iż podobna była bardziej gwiazdom na niebie, niźli martwym kamieniom. Opasała ją obręcz cudnej roboty, uczyniona z trzynastu różnych metali, cudownie splecionych razem, na podobieństwo węży. Ten skarb nosił Kowal na łańcuszku na szyi. Często też przyglądał mu się, a później patrzył w nocne niebo i wzdychał. Myślał sobie wtedy, iż nie dla ziemi klejnot ten był przeznaczony, lecz dla niebios i że pewnego dnia powinien zabłysnąć w górze wraz z innymi gwiazdami. I wierzył, że byłaby to gwiazda ze wszystkich najpiękniejsza, która zawsze wskazywała by zbłąkanym drogę do domu…

I tak mijały lata. Kowal żył na wyspie sam jak palec, lecz nie wadziło mu to, albowiem pracy miał pod dostatkiem. Zaludnił przeto swój skrawek lądu metalowymi ptakami, drzewami i cudacznymi zwierzętami, z których jedno niepodobne było do drugiego. I na tworzeniu tych cudów upływał mu czas. Aż do pewnej nocy, gdy na oceanie rozszalała się straszliwa burza. Kowal nie lękał się sztormu, jeno szczelnie zamknął wszystkie okna i napalił w piecu. I gdy tak siedział zdało mu się nagle, iż ktoś puka do drzwi jego chałupy. Zrazu pomyślał, iż musiał się przesłyszeć – jednak pukanie powtórzyło się, bardziej natarczywe, niż wprzódy.

– A kogo tam Czarne Wichry niosą – wymamrotał, wstając z krzesła. Poszedł wszakże otworzyć. I zdziwił się wielce, na progu jego chaty bowiem stała starowina, okutana w podarte i przemoczone odzienie.
– Wpuście mnie, dobry człecze – rzekła. – Zlitujcie się, wpuście mnie. Jeno ja się ostałam z rozbitego okrętu, który pożarła paszcza oceanu. Fale wyrzuciły mnie na tą wyspę. Wpuście mnie, błagam, bom ledwo żywa.
Zlitował się Kowal nad starowinką i pozwolił jej wejść. Usadził ją obok ognia, by mogła rozgrzać się i wysuszyć. Przyniósł jej też strawy i kubek grogu, który krztusząc się wypiła. Podarował jej nawet swój płaszcz, bowiem odzienie kobiety wyglądało nad wyraz marnie.
– Opowiadajcie babciu, jakie to nieszczęście was spotkało? Kim jesteście? Jak was zowią? I jak udało wam się uratować z tej tragedii? – zapytał, gdy już posiliła się i odpoczęła.
– A co tu opowiadać! – starowinka machnęła ręką. Po chwili milczenia podjęła jednak temat. – Wsiadłam ci ja na statek w pięknym, jasnym mieście, gdzie domy były białe, a ogrody pełne kwiatów. Powietrze pachniało tam nardem i mirrą, i było tak pełne światła, jak nigdzie indziej. Cała załoga składała się z urodziwych młodzieńców: odważnych i żadnych przygód. Lecz ich kapitan był szaleńcem… A gdyśmy już odpłynęli od brzegu i żeglowali pod jasnymi gwiazdami, ujrzałam, jak najpiękniejszy z żeglarzy śpi, wsparty o burtę. I ucałowałam jego usta. A gdy rano obudził się, był rozpalony gorączką i majaczył. Przyjaciele zanieśli go pod pokład i próbowali pielęgnować, lecz każdy kto go dotknął także zapadał na tą chorobę. Każdy z wyjątkiem kapitana – jego bowiem oszczędziłam z uwagi na toczący go obłęd. A gdy już załogi nie stało i okręt sam dryfował po wzburzonym morzu, sroga nawałnica na nas uderzyła, która statek na pół rozdarła. I tak zginął szalony kapitan, idąc na dno ze swymi żeglarzami, którzy choć martwi, nadal zachowali swą urodę. Mnie zaś fale wyrzuciły mnie tutaj, na twoją wyspę, Kowalu. Gdzieście mnie nakarmili, odziali i wysłuchali mej opowieści.
– Ho ho ho! – zagrzmiał Kowal. – Po waszej opowieści widzi mi się, babciu, iż nie jesteście jakąś tam starowinką, jeno samą Śmiercią.
– A juści – Odparła Śmierć, gdyż ona to była w istocie. – Jestem. Jeno nie lękajcie się mnie. Dobrzeście mnie przyjęli, tedy zdradzę wam jeden sekret. Nie mogę was zachować przede mną, bowiem wszystko w tym świecie rodzi się i ginie, choćby nawet żyło przez eony… Wszakże jest na morzu pewna wyspa, a na tej wyspie stoi wieża. Na szczycie wieży zaś znajduje się tajemnica Nieśmiertelności. I powiadają, że gdy ktoś ją pozna, nie umrze więcej. Wejście do wieży jest wszakże magicznie zapieczętowane i tylko Strażnik tego miejsca zna zaklęcie, które otwiera jej wrota. Znam ja tego strażnika, bowiem nazywają go Snem. Wy zaś, jeśli macie jeno dość odwagi i zaradności powinniście łatwo to miejsce odnaleźć. Wskazuje je bowiem ta część nieba, na której zawsze jest najmniej gwiazd.
Kowal podziękował Śmierci za wskazówkę i dolał grogu. Siedzieli tak sobie gwarząc o tym i owym aż do świtu, gdy sztorm ucichł, a słońce, pierzaste i wilgotne, wykluwało się wśród fal. Wtedy Śmierć wstała i pożegnała się mówiąc:
– Dziękuję wam za pomoc, Kowalu. Zapamiętajcie dobrze, com wam mówiła. Na mnie już czas.
Po czym skierowała się do wyjścia. Kowal poszedł ją odprowadzić i ujrzał, jak sylwetka staruszki zanurza się we mgle poranka. A później usłyszał wysoki skwir, gdy postać kobiety przedzierzgnęła się w sokoła i odleciała ku błękitniejącemu niebu.

Minęły trzy dni i trzy noce, a Kowal coraz częściej myślał o słowach Śmierci. Powracały do niego gdy pracował, nachodziły go gdy odpoczywał i szeptały do niego w snach. Nijak nie mógł pozbyć się ich z pamięci. Aż w końcu, trzeciego dnia, rzekł do siebie:
– A co mi tam! Wyruszę w drogę, jako mi radziła Śmierć, tutaj bowiem nic już nowego mnie nie czeka, ani nic mnie już nie zaskoczy. Nie ma więc co zwlekać, kiedy przygoda wzywa, a widać jest mi pisana. Wszak do odważnych świat należy!
Jak powiedział, tak uczynił. Na wodę spuścił łódź przepiękną, wykonaną ze srebra i złota, a tak cudnej roboty, iż zdawała się lśnić niczym żywe promienie słońca i księżyca. A tak zmyślnie była uczyniona, że nie ważyła więcej niż piórko i lekko unosiła się na falach. Do łodzi wrzucił swój młot kowalski, fartuch i narzędzia, za czym wyruszył w drogę.

I płynął przez ocean wielki a bezkresny, przez kolejnych sześć nocy i dni siedem. Co przeżył i ujrzał w tym czasie, tego na wołowej skórze spisać nie podobna! Fale ogromne targały jego łódką, potwory morskie wynurzały się z toni, by go pochwycić, syreny wytężały swe głosy, by go usidlić – a jednak Kowal płynął dalej, kierując się wskazówkami Śmierci. I mógłbym wiele tu opowiedzieć o jego przygodach na morzu, jeno czasu by wam nie stało by tego wysłuchać. Przejdę więc do dnia siódmego, gdy w południe ujrzał w oddali kamienistą wyspę. Nie była specjalnie rozległa i pokrywały ją jeno nagie skały. Z nich zaś wzrastała potężna wieża, jakby dźwignięta z kości ziemi. Miała ona barwę zmierzchu i setki drobnych okien, w których jednak nie widać było światło. Szczyt budowli tonął w chmurach i nie można było ustalić jak wysoka jest w istocie. Musiała jednak zaprawdę być ogromna, o czym świadczyły potężne przypory u jej podstawy. Podróżnik dobił swą łódką do brzegu wysepki i wysiadł na ląd. Stąd już widział żelazne drzwi wieży, w których nie było żadnego zamka ani zasuwy. Przypomniał sobie tedy słowa Śmierci, o tym, iż dostępu do środka broniły czary i tylko ten, kto znał odpowiednie zaklęcie, mógł je przełamać.
– Trza mi teraz – rzekł cicho do siebie – znaleźć brata tej, która mnie wyprawiła w podróż.
I ją rozglądać się po wyspie. Lecz choć schodził ją wzdłuż i wszerz, jedynym co odnalazł była niewielka chatka z kamienia, przytulona do skał nad brzegiem. Wszedł do środka i ujrzał, iż składa się ona z jednej tylko izby. Stał w niej piec, proste łóżko i stół. Węgle jednak były zimne, pościel zakurzona a w misie na stole pająk uwił sobie gniazdo. Widać, nikt nie przebywał tu od dawna. Kowal zafrasował się nieco. Ponieważ jednak nie lubił martwić się po próżnicy, szybko wziął się w garść i pomyślał: Może Sen, który tu mieszka, odpłynął gdzieś na chwilę? Wszakże jego dom jest zacny, łóżko wygodne a drwa przy piecu suche. Odpocznę tu nieco czekając na niego.
Zaraz też zakrzątnął się w izbie. Przyniósł z łodzi swoje rzeczy, rozpalił w piecu i ugotował sobie strawę. Później zaś położył się na łóżku. Sen jednak nie nadchodził.

Kowal leżał tak już dłuższą chwilę, przewracając się z boku na bok, gdy nagle usłyszał furkot skrzydeł i stukanie do okien. Podniósł się tedy i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył, iż dokoła chaty zebrało się wiele ptaków morskich, dużych i małych. Były tam rybitwy, mewy i wielkie albatrosy. A gdy otworzył okno, zaczęły nagabywać go i prosić:
– A daj! A daj! – wołały mewy.
– Jeeeść! Jeeeść! – krzyczały rybitwy.
– Miii! Miii! – gwizdały albatrosy.
Kowal był dobrego serca, więc wziął ze stołu kawał chleba oraz kilka ryb i podzielił się z głodnym ptactwem. A gdy już większość skrzydlatych gości zaspokoiła głód i odleciała, zapytał jednego z Albatrosów:
– Czy znasz może męża, który mieszka w tej chacie?
– Znalem go – doparł ptak – On także często nas karmił. Jednak jakiś czas temu spotkało go nieszczęście. Opowiem ci o tym, bo byłeś dla nas dobry i podzieliłeś się z nami strawą. Słuchaj więc:
Sen, który tu mieszkał był już starcem leciwym. I co dzień wypływał na ryby, aby zdobyć pożywienie. Towarzyszyliśmy mu wtedy, bowiem chętnie się z nami dzielił. Gdy księżyc stał w nowiu, także wybrał się na morze. Wtedy jednak z toni wychynęła przepotężna Ryba-Dziwo i połknęła go natychmiast!
Zafrasował się Kowal na tę wieść, a ptak widząc jego zmartwienie zapytał:
– Czemu się smucisz? Wszak każdy kiedyś koniec swój napotka.
– Starzec, który tu mieszkał był jedynym strażnikiem tajemnicy, której poszukuję. Zdaje się, iż cała drogę odbyłem na próżno.
– Nie martw się – odrzekł na to Albatros. – Ryba-Dziwo, o której ci mówiłem, jest najmędrszą rybą w oceanie. A to dlatego, że zna myśli i sekrety wszystkich, których pożarła. Jeśli ją złowisz, na pewno uda ci się zmusić ją, do zdradzenia ci tej tajemnicy. Tak więc nie wszystko jeszcze stracone!
To powiedziawszy zatrzepotał skrzydłami i odleciał. A Kowal pomyślał sobie, iż Albatros ma rację i zaraz ją rozmyślać o tym, jak tu schwytać Rybę-Dziwo.

Pierwszego dnia utkał sieć z promieni słońca i wypłynął na ocean. Lecz sieć była zbyt ciężka, i gdy Ryba-Dziwo zaplątała się w nią, wyrwała ją z rąk kowala i zatopiła. Drugiego dnia Kowal utkał sieć srebrną, z czystego blasku księżyca. Lecz była ona zbyt słaba – i gdy wypłynął na ocean, Ryba-Dziwo rozdarła ją na strzępy. Trzeciego dnia myślał więc, z czego by uczynić kolejną sieć, gdy z północy nadeszła straszna nawałnica. Kowal tedy schwytał blask błyskawic i utkał sieć z platyny. A gdy wypłynął na morze Ryba-Dziwo zaplątała się w nią i nie zdołała ani jej zatopić, ani rozszarpać, chociaż starała się ze wszystkich sił. Długo trwała walka mężczyzny i morskiego stworu, aż wreszcie Kowal wciągnął pokonaną zdobycz do łodzi.

Ryba-Dziwo legła na jej dnie i jęła łypać na niego strasznymi, wyłupiastymi ślepiami. On jednak nie przeląkł się, jeno huknął na nią:
– Oj rybo nieszczęsna, co Sen pożarłaś, gadaj mi tu zaraz, jakie zaklęcie broni wejścia do Czarodziejskiej Wieży?
– Prawda, żem Sen pożarła – rzekła ryba. – Ale nie zdradzę ci zaklęcia i odejdziesz z niczym!
– Oj rybo nieszczęsna, co Sen pożarłaś – powtórzył Kowal – Gadaj mi tu zaraz! Bo jak nie, to cię tym młotem prześwięcę, a twe błyszczące łuski w kuźni mej przetopię!
– Jam jest Ryba-Dziwo – rzekła na to ryba – I nie lękam się ciebie ni młota twojego! Starsza jestem od Snu i Śmierci, starsza też od ciebie. Nic ci nie powiem i odejdziesz z niczym!
Zdenerwował się tedy kowal i po młot sięgnął. A gdy to uczynił, zza koszuli wysunął mu się łańcuszek, na którym zawieszony był pierścień z perłą. Ryba-Dziwo zaś ujrzała go i zaraz zapragnęła go pożreć.
– Oj rybo nieszczęsna, co Sen pożarłaś – zawołał Kowal wznosząc młot – zastanów się dobrze, czy nie zdradzisz mi zaklęcia, bowiem twoja ostatnia godzina nadeszła!
– Aj, aj! – zawołała na to ryba – Masz rację Kowalu! Oj lękam ja się ciebie teraz! Zdradzę ci więc zaklęcie, ale moc jego jest straszliwa. Nachyl się więc blisko, bym je wyszeptać mogła, bo na głos nie odważę się go wypowiedzieć.
Tak w istocie rzekła, bowiem umyśliła sobie podstępem zwieść Kowala i gdy się nachyli, pożreć jego skarb. Ten jednak nie był w ciemię bity i dojrzał blask perły odbijający się w ślepiach ryby.
– Oj rybo nieszczęsna – rzekł. – Przejrzałem twój podstęp. Chcesz mój pierścień pożreć, a może i mnie razem z nim? Nie uda ci się jednak ta sztuka. Zaraz cię tu siecią ciaśniej omotam i wyrzucę na brzeg. A tam zjedzą cię albatrosy, rybitwy i mewy.
Ryba zadrżała, bowiem bała się ptaków morskich i nie znosiła ich krzyku. A mimo, iż istotnie była wielka, zawsze odczuwała lęk widząc cienie ich skrzydeł na wodzie.
– Nie czyń tego ze mną Kowalu, proszę – zawołała przerażona. – Jeno wypuść mnie z powrotem, a powiem ci, jak brzmi zaklęcie co otwiera wrota Czarodziejskiej Wieży.
– Wypuszczę cię – odrzekł jej na to – Ale najpierw mi zdradzisz to zaklęcie.
Ryba-Dziwo rada nie rada musiała przystać na to. Zwłaszcza, że nad łodzią krążyć zaczęły już ptaki morskie, pokrzykując z podniecenia.
– Niechaj ci będzie – rzekła szybko. – Słuchaj! Od razu cię rozpoznałam po klejnocie, który nosisz. Strażnik czekał na ciebie i tylko tobie mógł przekazać zaklęcie. A jest ono twym własnym imieniem. Jeśli je wymówisz przed wrotami wieży, stanie ona dla ciebie otworem.
Kowal podziękował rybie i wypuścił ją z powrotem do oceanu, mimo, iż mewy i inne ptaki krzyczały na niego ze złością. Za czym zawrócił w stronę wyspy i ponownie przybił do jej brzegu.

Stanął teraz przed wrotami wieży, a jej chłodny cień objął go całego. Dotknął żelaznych wrót i wymówił swe imię – a one zadrżały i rozwarły się w ciszy. Tak jakby od początku swego istnienia czekały jeno na tę jedną chwilę. Kowal zajrzał do środka i ujrzał, iż wznoszą się przed nim wysokie, strome schody, które spiralnymi serpentynami prowadziły w górę. Począł tedy wspinać się po nich. I szedł tak i szedł… Czasem zatrzymywał się, aby wyjrzeć przez okno:
– No, jużem wyżej ptaków morskich – powiedział sobie za pier4wszym takim postojem. Za czym wspinał się dalej
– Ano, jużem powyżej chmur – rzekł za drugim, opierając się mocno o parapet małego okienka, bo i zmęczenie dawało mu się we znaki.
– O, już mijam księżyc! – zawołał za trzecim razem, bowiem z dołu zalśniła do niego zimna kopuła miesiąca.
– Uff… A oto mijam słońce! – wykrzyknął za czwartym postojem, zdziwiony wielce.
W końcu jednak dotarł wysoko na szczyt wieży, który wznosił się ponad księżycem, słońcem i gwiezdnym firmamentem. Przestrzeń tutaj zdawała się rozświetlone dziwnym, nieziemskim blaskiem. Nad głową jego zaś wznosiła się gładka, nieskończona ciemność. Zaiste cudownie było poruszać się w tym nieśmiertelnym świetle, gdzie każdy ruch był lekki i zdawał się dźwięczeć w przejrzystym powietrzu. Kowal stanął przez chwilę zdumiony i rozejrzał się. Ujrzał, iż przed nim, na środku budowli wznosi się podwyższenie, podobne do ołtarza. Na nim zaś stało zaś cudowny klejnot, jaśniejący światłem, jakiego nigdy nie widział. Czystsze było ono od słońca i księżyca. Kowal zbliżył się ostrożnie do niego i przyjrzał mu się. Dostrzegł teraz, iż klejnot ma kształt jaja i wielkość pięści. Uczyniony był jakby z kryształu, a na jego powierzchni wyrzeźbione były cudowne rzeczy. Kowal widział tam i piękne wyspy, o których opowiadała Śmierć i ją samą na statku, i Sen, który walczył z wielką Rybą-Dziwo, która wychyliła się z głębin, by go pożreć… Widział tam swoją wyspę, pełną mechanicznych ptaków i drzew, a także siebie na łódce… I widział Albatrosa i inne ptaki. I słońce, i księżyc, i burzę… Wszystko, co kiedykolwiek przeżył i o czym słyszał wyrzeźbione było tutaj. Były tu także jego sny, o których zapomniał i marzenia z dzieciństwa, o którym myślał, że było snem jeno… A gdy tak oglądał klejnot, zauważył wewnątrz niego jakiś ruch. Spojrzał więc poza rzeźbienia, do wnętrza. I ujrzał wtedy, że w środku uwięzione jest jakieś stworzenie, podobne do ptaka – które trzepocząc próbowało wydostać się na wolność.
– I cóż mam począć? – rzekł do siebie. – Wszakże by uwolnić je musiałbym strzaskać ten cudowny klejnot. Szkoda mi zaś tak pięknej roboty…
Spojrzał ponownie do wnętrza i poczuł, iż uwięzionego w środku ptaka szkoda mu o wiele bardziej. Za czym, nie namyślając się długo, rozbił drogocenne jajo, uderzając nim o ziemię.
W jednym mgnieniu rozprysły się cudowne rzeźbienia i zgasło światło kamienia. A spośród matowych i szarych teraz skorup wyfrunął przepiękny, błękitny ptak, podobny nieco do kolibra a nieco do zimorodka. Stworzenie zawisło na chwilę przed twarzą Kowala a ten uśmiechnął się i zdjął z szyi łańcuszek. Po czym podał mu pierścień z piękną perłą, skarb swój największy. A ptak cudowny ujął go w dziób i odleciał w mrok, powyżej wieży.

A gdy Kowal spojrzał w ciemność, ujrzał, iż w bezkresnej czerni świeci jedna, samotna gwiazda. Piękniejsza niźli wszystkie światła niebieskie, które widział dotąd…

22 responses to “Baśń o Kowalu i Gwieździe

    • Dziękuję. 🙂
      To prawda, że ostatnio mnie nie ma tutaj – ale to dlatego, iż eksperymentuję z innymi formami literackimi. Głownie z prozą.
      Czasami zresztą wolę sobie zrobić przerwę dla odświeżenia. Mógłbym teoretycznie pisać poezje dalej, ale nie byłoby w tym niczego nowego. Tak więc wolę poszukać nowych inspiracji i pomysłów, które będę mógł później przekuć na swym warsztacie. Czasami takie zawieszenie twórczości na jakiś czas, pozwala spojrzeć na nią z nowej strony, a to nieodmiennie prowadzi dalej. 😉

  1. samotny Kowal wykuł opowieść – baśń o przejściu do nieśmiertelności… brawo, piękny powrót 🙂 miło Cię spotkać 🙂 Komu śmierć, komu sen, komu perłę? 😉

    • pewnie nowy blog i nowe utwory, bo Autor zajęty od dawana 🙂 Powodzenia! no i u nas jak się baśń spodobała, aż nam czytelników przyniosła;)

      • Myślę, że nie ma sensu pisać dalszego ciągu. Baśnie właśnie dlatego są tak intrygujące, że podniecają wyobraźnię. I czasem nie wszystko powinno być dopowiedziane. Wymyślenie ciągu dalszego pozostawiam więc czytelnikom – dzięki temu ta opowieść ma szansę stać się ich własną. 😉

        A co do tego bloga – nie zamierzam z niego rezygnować. Lecz jak powiedziałem, potrzebuję zebrać pewne doświadczenia, zdystansować się trochę, poeksperymentować etc. zanim wrócę do poezji. Nie umiem jednak ustalić kiedy to będzie – być może za miesiąc, a może dopiero jesienią?

    • Dziękuję za to spostrzeżenie i przychylny komentarz. 🙂 W istocie, traktuję trochę moje baśnie, jak mity w oprawie literackiej. Pisanie ich przypomina słuchanie tętna wszechświata i przekładanie go na język obrazów i symboli.

  2. Z przyjemnością przeczytałem Twoją baśń (nie znałem wcześniej tej strony Twojej twórczości). Jak widzę wierny jesteś pewnej poetyce (nazwę ją „archetypiczną”), która przenosi się także do tzw. „prozy”, której – jak sam piszesz – także próbujesz.

    Przy okazji: wróciłem niedawno do jednego z moich wpisów („Grot z obsydianu”), pod którym znajduje się nasz rozmowa, jaką swego czasu ze sobą przeprowadziliśmy. Uważam, że jest ona na tyle interesująca (nie mówiąc już o naszej uwadze, jaką jej wtedy poświęciliśmy), że postanowiłem przypomnieć ją w formie nowego, odrębnego wpisu na mojej stronie (myślę, że warta jest tego jak najbardziej):

    LUDZKIE BESTIARIUM – W LABIRYNCIE ŚWIATA

    Ciekaw jestem jak Ty – z czasowego dystansu – odbierasz ją teraz.
    Pozdrawiam,
    S.

    • Wybacz zwłokę z odpowiedzią – jakiś czas byłem nieobecny. Ostatnio dużo się u mnie dzieje na innych płaszczyznach twórczych więc rzadziej siedzę w poezji. 😉

      Dziękuję za zainteresowanie i dobre słowo. Na pewno spojrzę na naszą starą dyskusję, może dorzucę nowe 13 groszy. W każdym razie taka retrospekcja może okazać się ciekawą sprawą. 😉

      • Aż się nie chce wierzyć, ale od tej naszej rozmowy minęło prawie 3 lata.
        Ciekaw jestem jak ją widzisz teraz. Chętnie usłyszę, czy cokolwiek zmieniło się w Twoich zapatrywaniach – a może o wszystkim myślisz tak samo?

        Mnie np. zaskoczyła wnikliwość naszego podejścia do tematu – to, że staraliśmy się dość solidnie przedstawić nasze punktu widzenia.
        A uwaga (a tym samym pewien szacunek), jaką się poświęca w dzisiejszych czasach swemu rozmówcy, nie jest znowu tak powszechnym zjawiskiem 😉

        PS. Gratuluję aktywności „na innych płaszczyznach twórczych”, bo to znaczy, że wena Cię nie opuszcza. Oby tak dalej.

        • Owszem, nie opuszcza. Niestety mam jej taki napływ, że zaczynam żałować, że doba ma tylko 24 h. i na wszystko brak mi czasu 😉
          Zająłem się prozą, rysunkiem, gawędziarstwem i moderowaniem dużego projektu artystycznego (a więc i tworzeniem strony do niego), co sprawia, że na poezję i ten blog po prostu nie mam na razie czasu. Ale to dobrze – lubię bowiem takie odskocznie: jakiś czas działać w jednej dziedzinie, później jakiś czas w drugiej. Zapewne, gdy tam wyczerpie mi się wena, powrócę tutaj. 😉

          • Zaintrygował mnie ten „rysunek”, ale zwłaszcza „gawędziarstwo”, bo raczej do tej pory nie kojarzyłem Cię ze słowną (mówioną) gawędą 😉 – a to pewnie przez rodzaj i klimat Twojej twórczości, którą prezentujesz tutaj, na blogu, bardziej „pasujący” do kogoś… hm… wycofanego towarzysko, lubiącego refleksję bez tłumu, separującego się od „przyziemnego” świata 🙂
            Ale… pozory mylą i być może tak jest również w Twoim przypadku 😉
            Pozdrawiam i dalszej tak twórczej aktywności życzę,
            S.

            • Jeśli o rysunek chodzi to czeka mnie jeszcze sporo pracy, nim będę mógł coś pokazać. 😉
              Kiedyś rysowałem codziennie po 5 – 6 godzin. Później porzuciłem tą formę sztuki i nie wracałem do niej przez 17 lat. Tak więc sporo tutaj jest do przećwiczenia, zanim wrócę do pełnej formy.

              Gawędziarstwo rozwijam w ramach Giera Fabularnych (RPG). Jestem twórcą systemu Heroic Fantasy, który przygotowuję właśnie do publikacji – na razie na internecie, a także Mistrzem Gry. Lubię tą formę aktywności, także starając się podnieść ją na poziom sztuki – jeśli nie przez duże S, to chociażby takiej, która pozwoli moim graczom przeżyć chwilę autentycznego wzruszenia, zachwytu i grozy. 😉

              Generalnie moja twórczość ma wiele barw. Jak sam zauważyłeś, nie znałeś mnie np od strony baśni. Ten blog poświęcony jest grozie, lecz poza tym wyrażam się także poprzez inne style estetyczne. Choć, jak słusznie stwierdziłeś, bliski mi jest zawsze temat mitów i archetypów. Pewnej „opowieści pierwotnej”, którą można wszakże realizować zarówno poprzez horror jak i bajkę czy opowieść mitologiczną. 🙂

Dodaj odpowiedź do Magda Anuluj pisanie odpowiedzi