Umarli

Oni wciąż idą do nas – my idziemy ku nim,
Szepczą swoje imiona, by ich nie zapomnieć,
Niosą chleby żelazne, dla wspólnej komunii,
Niosą kosze na ryby, zbyt ciężkie od wspomnień.

A idąc tak na oślep, w gęstej mgle brodzimy,
W której sami się sobie zdajemy jak oni:
Uściskiem objąć pragnąc opar szarosiny
– Serce zostaje puste, niczym wnętrze dłoni.

Wreszcie, jak błędne ptaki, siadamy na ziemi,
Tu, gdzie mgła nas powiodła – na wilcze rozdroże.
I dzielimy się chlebem, oślepli i niemi,
Łącząc na chwilę dłonie – nim świt noc zaorze.

Reklama