Baśń o Prawdziwej Gwieździe

W dalekiej i mroźnej krainie, w wieży z lodowych cierni, mieszkała potężna i straszliwa królowa. Wielka była jej mądrość, lecz jeszcze większa moc jej czarodziejska, przeto wszyscy sąsiedzi lękali się jej i omijali jej włości. Rządziła przeto samotnie, nie mając męża ni kochanka, i żaden mężczyzna nie był jej panem. Miała wszakże jedynego syna, który był bliski jej zimnemu sercu. Pewnego dnia wezwała go przed swój tron i rzekła.
– Synu, porzuciłeś już lata młodzieńcze i wszedłeś w wiek męski. Nie godzi się więc, byś zajmował się dziecięcymi zabawami, lecz musisz spełnić swój obowiązek względem królestwa. Dlatego, jako memu jedynemu potomkowi i dziedzicowi nakazuję ci wejść w związek małżeński. A ponieważ żadna z cór naszych sąsiadów nie przypadła mi do gustu, udasz się na północ. Tam, za granicą ziemi, rozciąga się wielki ocean, którego mroczną tonią włada moja siostra. Ona wskaże ci niewiastę, którą poślubisz.
Książę rad nie rad wysłuchał przemowy swej matki. Nie spieszyło mu się bowiem porzucać stan kawalerski, a ścieżka miecza bliska była jego sercu. Wiedział jednak, że wola jego rodzicielki jest trwała niczym morze skute lodem, i bezlitosna niczym arktyczny wicher. Skłonił się więc tylko, przyjmując jej wyroki, za czym przypasał miecz, wdział zbroję, dosiadł konia i opuścił rodzinny zamek, kierując się ku północy.

A droga, którą obrał była długa i pełna przygód. Oto bowiem między włościami jego matki, a celem podróży, rozciągało się Siedem Królestw. Władali nimi bracia, którzy od dawna wadzili się ze sobą, tocząc niekończące się batalie. Wojna więc ustawicznie pustoszyła ich kraje. Ziemia pod stopami Księcia często czerwona była od krwi ludzkiej, nocami horyzont rozświetlały łuny płonących miast, a krzyki konających i szczęk broni przepłoszyły z okolicy wszelkie ptactwo. Wszystko to jednak nie trapiło wędrowca, który jak dotąd miłował jedynie swój miecz. Serce jego radowało się więc, bowiem w tych stronach nie musiał szukać okazji do walki. Nad wyraz często znajdowała go ona sama. Wkrótce też wieść o jego dzielności, bitności i potędze dotarła do władców tej krainy. Wielu z nich starało się więc namówić go, by walczył po ich stronie, wiodąc do boju liczne armie. I czasem zgadzał się na to, najeżdżając ziemię wroga  na czele wojska i pustosząc je, niczym nienasycony upiór, a czarne ostrze w jego rękach śpiewało pieśń śmierci. I tak mijały lata. Książę powoli zapominał o celu swej wyprawy, biorąc udział w niekończących się bitwach. Sława jego sięgała daleko, lecz czas także był nieubłagany. Bitewne blizny pokryły siecią jego ciało, włos na skroniach posiwiał, a miecz w jego ręku zdawał się coraz cięższy. Wciąż jednak był niepokonany, zarówno jako rycerz jak i dowódca. I wciąż pragnienie walki rozpalało gorączką jego ciemne źrenice.

Aż pewnego dnia, ścigając przypadkiem niedobitki wroga, zapędził się daleko poza włości królewskie. I stanął oto nad brzegiem wielkiego, mrocznego oceanu. Spojrzał ku falującej, hebanowej toni i coś w nim drgnęło, zbudziło się stare wspomnienie. Słowa matki, wypowiedziane do niego przed laty powróciły teraz i pojął, iż stanął u celu swej długiej wędrówki. Zsiadł przeto z wierzchowca i ruszył ku miejscu, gdzie woda splatała się z piaskiem koloru księżyca. A gdy stanął na brzegu, mroczne głębie wzburzyły się i wychynęła z nich niewiasta o skórze ciemnej, niczym noc bezsenna. Na jej włosach, czarnych jak rozpacz, spoczywała korona z pereł o niezwykłym blasku. Suknia jej spleciona z morskich traw i wodorostów, falowała cicho, niczym włosy topielców.
– Kim jesteś ty, który przelewasz krew u wrót mego domu? – zapytała władczo.
– Witaj ciotko – odparł na to wojownik, kłaniając się. – Jam jest synem Królowej-Wiedźmy, która mieszka w zamku lodowych kłów. Moja matka wysłała mnie do ciebie, abyś wybrała małżonkę dla mnie odpowiednią.
– Zaiste- odrzekła Pani Głębin – Rozpoznaję cię teraz. Masz w sobie chłód swej matki i jej upór. A jednak widzę, że nie spieszno ci było ujrzeć mnie. Pył wielu straconych lat spoczywa na twych ramionach, chłopcze.
– Prawda to – przyznał Książę niechętnie. – Wyruszyłem w tą drogę by odnaleźć miłość, lecz nader częstom z niej zbaczał, by przelewać krew mieszkańców Siedmiu Krain. Wszakże przecież los doprowadził mnie do ciebie, choć wiele lat już minęło i prawiem zapomniał o celu mej wędrówki.
– I cóż przyszło ci z tych wojen i tego krwi przelewania? – zapytała Królowa Oceanu drwiąco. – Cóż przyszło ci z próżnej sławy w siedmiu krainach, gdy tutaj kończy się ziemia i władza jej królów?
Wojownik westchnął i rzekł szczerze:
– Prawdę powiadasz ciotko. Niczego mi to nie przyniosło, jeno blizny, co znaczą me ciało i krew na rękach. Strawiłem kwiat mej młodości w wojnie, która nigdy nie była moją. I teraz widzę, iż źle uczyniłem idąc za głosem pragnień młodzieńczych. Dbałem jeno o sławę wśród ludzi, a tu nie znaczy ona więcej, niż pył wodny, niesiony wiatrem. I gdy staję przed tobą wiem, że nie mam nic prócz miecza. A i on ciąży mi bardziej, z każdym kolejnym rokiem. Czuję więc, iż śmierć moja się zbliża. Zrozumiem przeto jeśli każesz mi odejść. Cóż bowiem mógłbym dać jakiejkolwiek niewieście, gdy sam nie mam niczego?
Pani Głębin milczała przez chwilę, bawiąc się pasmem swych włosów. Wreszcie rzekła:
– Dobrze, iż umiesz zrozumieć swój błąd. Wielu bowiem potrzebuje na to więcej czasu, niż życie może im ofiarować. Prawda to, że nie masz wiele. Jednak wciąż jestem twoją ciotką i przyjmę cię do mego domu. Jeśli odważysz się wkroczyć, do królestwa ciemności…
Książę skinął głową, na znak iż rozumie. Za czym, nie oglądając się wstąpił w czarny ocean. Jedynie koń pozostawiony na brzegu zarżał za nim żałośnie. Wojownik nie zatrzymał się jednak. A gdy woda sięgnęła mu do kolan rzekł:
– Ciotko, czuję, iż moje wspomnienia rozmywają się. Ocean zabiera pamięć o wszystkich czynach, których dokonałem w Siedmiu Krainach. Zasłona między chwilą, gdym wyruszył z domu, a dziś, gdy staję przed tobą, rwie się na strzępy…
– Rzekłeś przecież, iż nic nie przyszło ci ze zbaczania ze ścieżki. Na cóż więc pamięć o tych rzeczach? Pozwól jej odejść a uwolnisz się od błędów.
Książę skinął głową i postąpił dalej w czarną toń. A gdy woda sięgnęła mu do pasa rzekł:
– Ciotko, czuję jak coś umiera we mnie. Ocean wysysa ciepło życia i pozostawia ten chłód, który siałem na polach bitew…
– Rzekłeś przecież, iż czas nie był dla ciebie łaskawy. Pozostaw przeto to ciało, słabe i pokryte bliznami, naznaczone śmiercią. Jako cień zanurz się w moim królestwie…
Książę skinął głową i ruszył dalej. A gdy fale sięgnęły mu do piersi rzekł:
– Ciotko, czuję, że moje imię wyślizguje mi się. Ocean zabiera mi pamięć o nim.
– Rzekłeś przecież, iż nic nie przyszło ci z próżnej sławy. Na cóż ci imię? W mym królestwie nie będzie ci ono potrzebne… – odrzekła Pani Głębin.

Książę skinął głową i zanurzył się całkiem w ciemnej toni. Porzucił ciało i jako cień połączył się z mrokiem pod falami. A Władczyni Morskich Odmętów poprowadziła go dalej, ku swemu tajemnemu królestwu, skrytemu głęboko w odmętach oceanu. Stał tam pałac z czarnego kamienia, zdobny perłami i gronami bursztynu. Jego komnaty wypełniały niezmierzone skarby, wydobyte z wnętrzności zatopionych okrętów, a w salach igrały fosforyczne ławice ryb. Dziwna i tęskna pieśń syren wypełniała zieloną przestrzeń, oddalając troski i uciszając wszelki ból. Królowa poprowadziła swego gościa ku przestronnej sali, gdzie zasiadła na tronie z szmaragdów, zdobionym oczyma topielców. Wskazała księciu miejsce przy sobie, by spoczął po trudach podróży i rzekła:
– Teraz, gdy zostałeś uwolniony od błędów poprzedniego życia, od piętna starości i od fałszywych pragnień, możemy omówić kwestię twego ożenku. Myślałeś, że twoja podróż ku mnie trwałą zbyt długo. Lecz teraz widzisz, że była ona zaledwie mgnieniem, a wszystko co spotkałeś na niej było niczym sen. I niczym sen przeminęło.
– To prawda – odparł Książę. – Dopiero dzięki tobie, droga ciotko przebudziłem się z tego koszmaru., Rzeknij mi więc, co mam czynić?
– Ponad mym królestwem – odezwała się zapytana. – rozciąga się niebo usiane gwiazdami. Wszystkie one lśnią, niczym klejnoty w ciemnościach mego pałacu. Wszakże tylko jedna z nich, jest tą, którą powinieneś poślubić. Jeśli zdołasz ją odnaleźć, będzie to pierwszy krok do sukcesu.

Cień, który w przeszłości był księciem skinął głową. A później wzniósł się w górę, ponad tajemnym pałacem. I powstał nad tonią niczym mroczne widmo. Spojrzał w górę, na tysiące gwiazd migoczących w szacie nocy, na niezliczone, srebrne iskry rozświetlające niewysłowiony labirynt ciemności. A następnie spojrzał w dół, na ich odbicia skrzące się na falach. A gdy ponownie podniósł wzrok, uśmiechnął się, albowiem wiedział już, że znalazł tą, której szukał.

Powrócił więc do pałacu i oznajmił, stając przez Panią Głębin
– Pośród gwiazd na nocnym niebie, tylko jedna jest prawdziwa. Odnalazłem ją i rozpoznałem. Rzeknij mi teraz, ciotko, co mam czynić dalej?
– Powoli chłopcze, powoli… – uśmiechnęła się królowa. – Powiedz mi wprzódy, w jaki sposób poznałeś, iż tylko ta jedna nie jest iluzją?
– To proste – odparł Książę. – Spojrzałem w toń wody i ujrzałem, iż to co wcześniej brałem za odbicie gwiazd wśród fal, jest w istocie blaskiem klejnotów zdobiących twój pałac. Tak więc gwiazdy w górze są w istocie, jeno odbiciem tego światła, ukazującym się w pustym zwierciadle nieba. I tylko jedna z nich nie posiadała źródła, poza sobą samą. Nie ujrzałem u jej stóp blasku w toni oceanu. Wiedziałem więc, iż tylko ona jest prawdziwa.
– Bardzo dobrze, bardzo dobrze – rzekła Pani Głębin. – Zaiste będzie coś z ciebie, chłopcze. Idź teraz i sprowadź ją do mego pałacu.
– Jak mam tego dokonać, ciotko? – zapytał wojownik.
– To już postawiam tobie – odrzekła. – Jednak, abyś nie mówił, że nie pomagam ci, pozwolę ci zabrać jeden przedmiot z mojego pałacu, który uznasz za użyteczny w tym względzie.
Książę rozejrzał się dookoła. W sali znajdowało się wiele drogocennych klejnotów i skarbów, którym nie oparłaby się żadna niewiasta. A jednak on wybrał stojący na jednym ze stołów kielich, z czarnego obsydianu. A później cień, który kiedyś był księciem, wzniósł się w górę, ponad tajemnym pałacem. I powstał nad tonią niczym tchnienie pradawnej nocy. Spojrzał w górę, na gwiazdę lśniącą samotnie na nocnym niebie. Blask jej bowiem przyćmiewał pozostałe, które były zaledwie odbiciami w pustym zwierciadle nieba. I uśmiechnął się, bowiem wiedział już, jak ją schwytać. Następnie dobył miecza i rozciął swe serce, napełniając puchar z obsydianu. A ponieważ wcześniej już uwolnił się od brzemienia ciała i czasu, ofiara ta nie zabiła go. Poczuł jedynie, iż wszystko czym jest i czym był, jeszcze bardziej w cień się przemienia. Wzniósł więc kielich pełen krwi, kierując go tak, by blask jedynej gwiazdy odbił się w jego wnętrzu. A gdy to się stało, naczynie wypełniło się światłem: szkarłatnym i złotym. Książę szybko nakrył puchar dłonią i niosąc go ostrożnie, powrócił do pałacu. A stając przed Panią Głębin, podniósł rękę, uwalniając światło.
I stała się rzecz dziwna. Oto bowiem blask jedynej gwiazdy wypełnił komnatę. A z niego wyłoniła się niewiasta przecudnej urody, odziana w suknię czerwoną, niczym krew szczera. Włosy jej tańczyły jak płomień, a oczy wypełniało nieziemskie światło, które nie miało nic wspólnego z jasnością dnia…
– Oto jest ta, którą wybrałaś dla mnie, ciotko – rzekł Książę. – Sprowadziłem ją przed twoje oblicze.
– Znakomicie – odrzekła Pani Głębin. – Teraz więc wszystko pozostaje już w twych rękach, chłopcze. Skoro bowiem umiałeś ją odnaleźć i sprowadzić, będziesz umiał przekonać ją także, by została twą małżonką.
Niewiasta o płomiennych włosach roześmiała się perliście na te słowa i rzekła:
– Skąd pomysł, iż chciałabym zostać twą małżonką, cieniu? Czy to, że zdołałeś schwytać mój blask sprawiło, iż sądzisz, że masz jakąś władzę nade mną? W mym świetle jesteś tylko widmem. Upiorem błąkającym się wśród fal. Cóż takiego mógłbyś mi dać, czego nie miałam wprzódy?
– Mogę ci dać wieczność, albowiem wyzwoliłem się z więzów czasu i zmyłem z siebie popiół pamięci – odrzekł Książę. –  I mogę ci dać wolność, bowiem porzuciłem więzienie ciała. Nade wszystko jednak pragnę ofiarować ci Miłość, bowiem wyzwoliłem się z klątwy imienia i wiedzy o sobie. Dla ciebie opróżniłem me żyły, tak, by twoje światło mogło stać się moją krwią. Nie oferuję ci więc niczego, co przemija. A tylko to, co świat odrzuca i czego znać nie chce. Lecz poza Siedmioma Królestwami, te rzeczy stają się jednym skarbem, podczas gdy wszystko inne jest marnością, niczym wodny pył niesiony wiatrem…
Na te słowa świetlista niewiasta, której oczy jaśniały nieśmiertelnym blaskiem uradowała się wielce i rzekła:
– Zaiste, teraz widzę, iż jesteś tym, na którego czekałam. Wielu bowiem starało się pochwycić mój blask, żaden z nich wszakże nie pragnął oddać mi siebie. Przez te wszystkie lata znudziły mnie obietnice tych, którzy poszukują zysku. Jedynie ty przychodzisz do mnie z pustymi rękoma, nie oferując mi śmiertelnych darów. A jednak bogatszy jesteś niż władcy Siedmiu Krain, którzy nieustannie pożądają mnie. Zostanę więc z tobą jako kochanka  i przyjaciółka. A ciemność oceanu skryje nasze zaślubiny przed oczyma tych, którzy mieszkają w domu kłamstwa.

I tak się stało. Głęboko w morskiej toni, w tajemnym pałacu odbyła się wspaniała ceremonia, która powiązała węzłem małżeńskim Księcia i niewiastę o gwiezdnym spojrzeniu. Mi samemu nie starczyłoby atramentu nic czasu, oferowanego przez życie, bym spisać mógł cuda, które się tam działy. Widziały to wszystko także ryby i nadobne syreny, o urokliwych głosach i głębokich oczach. Te pierwsze jednak, nie potrafią mówić, więc nie zdołają zdradzić nic z tego, co się wydarzyło. Te drugie zaś i tak nie zostałyby zrozumiane przez żadnego z mieszkańców Siedmiu Królestw…